User Tools

 

csf:8_pluton

Nieoficjalne strony 8 plutonu z 14 regimentu 39 Dywizji CFS

  • Polski: Ósmy się nie pierdoli!
  • Angielski: Eight isn't fucking!
  • Węgierski: A Nyolcodik kemeny fasz!
  • Niemiecki: Der Achte fickelt sich nicht!
  • Hiszpański: Octavo no se jode!
  • Japoński: Itsu-mo mokuteki-ni muaku Yatsu!
  • Francuski: Huit n'est pas putain!
  • Włoski: Otto non sono schifezza!
  • Portugalski: Oito nao sao de puta!

Witajcie na nieoficjalnych stronach 8 plutonu. Poniżej postaram się przedstawić w miarę dokładną historię owej jednostki. Nie wiem, czy będzie to historia długa, czy krótka, ale na pewno burzliwa. Dla mojego własnego bezpieczeństwa nie będę podpisywał się pod tym tekstem.

2553

Dwanaście osób leciało pewnym transportowcem do pewnej bazy na Gruis. Wtedy żaden z nich nie domyślała się na co tak naprawdę zgodzili się przystępując do armii. Nikt nie przypuszczał tez jak tych 12 ludzi (a przynajmniej ich większa część) prze kilka następnych lat zbliży się do siebie. Ale do rzeczy.

Pierwszych miesięcy nie pamiętam za bardzo… byłem za bardzo zmęczony, żeby pamiętać cokolwiek. Pamiętam tylko, że pierwsze dwa miesiące maszerowałem, biegałem, maszerowałem, biegałem itd. Wszystko to za sprawą czegoś co nazywaliśmy sierżantem Galenem. To on jako pierwszy pokazał nam co to jest wojsko i co należy w nim robić… dlatego nie wspominamy go najlepiej. Po dwóch miesiącach ilość biegania i marszu zmniejszyła się i powoli zaczęły się jakieś konkretne szkolenia… jak na przykład bieg przez tor przeszkód.

Nie pamiętam dokładnie kiedy po raz pierwszy chwyciliśmy broń, był to dla nas zbyt duży szok. Wydaję mi się był to czwarty lub piąty miesiąc naszego pobytu w wojsku. Byliśmy strasznie zadowoleni, że wreszcie możemy sobie postrzelać!! Oczywiście po trzech miesiącach strzelania na stojąco, leżąco, w błocie, śniegu, deszczu, wietrze no i oczywiście w biegu stwierdziliśmy, że to strzelanie nie jest wcale takie fajne. Ostatnie dwa miesiące roku mieliśmy tak zwane szkolenie na specjalizacje. Co zmieniło w sumie to, że biegaliśmy i strzelaliśmy z innymi ludźmi.

Pod koniec XII miesiąca znowu biegaliśmy razem. Wtedy to obchodziliśmy pierwszą wspólną gwiazdkę. Za dobrze jej nie pamiętam wyszliśmy w pełnym wyposażeniu około 6.00 rano i biegliśmy po lotnisku za jeepem sierżanta do 10.00. Później było śniadanie i o 12.00 z tym samym wyposażeniem znowu biegliśmy za tym zasranym jeepem z tym że tym razem po lesie. A muszę przyznać, że tego roku zima dopisała. Wspaniała pora na jazdę na nartach… szkoda, że my nie dostaliśmy nart!! Do bazy wróciliśmy około 17.00 w sam raz na obiad. O dziwo to były wszystkie zajęcia dla nas tego dnia. Chyba nikt z naszego baraku nie poszedł na kolacje obudziliśmy się następnego dnia około o 5.00. Tydzień później dowiedzieliśmy się, że tego dnia była wigilia. A my nawet nie dostaliśmy żadnego prezentu. Jak się później okazało ten lżejszy dzień był naszym prezentem świątecznym… uwielbiam wojskowe poczucie humoru!

Nasza przygoda z wojskiem dopiero się zaczynała. Wszyscy mieli nadzieję na to, że po zakończeniu kontraktów, będą umieli więcej i będą bogaci. Nikt nie brał pod uwagę, że może zginąć. Historia pokazała jak bardzo się myliliśmy.

2554

Cały nasz skład przeszedł standardowe szkolenia. Na przełomie 2553 i 2554 roku zaliczaliśmy kursy specjalizacyjne. Otrzymaliśmy wtedy upragnione specjalizacje. Stawaliśmy się zgranym oddziałem. Gotowym (jak nam się wydawało) na wszystko. W 2554 roku zaliczyliśmy pierwszy poligon. Wydaje się wam, że to była zabawa? Uczono nas współdziałania z różnego rodzaju wojskami. Najbardziej zapamiętałem dzień, w którym pierwszy raz mieliśmy nawiązać współpracę z czołgistami. Pluton czołgów wyjechał wprost na nasze pozycje, zagrzmiały działa, po czym kolesie najwyraźniej chcieli nas rozjechać. Nikt ich nie powiadomił, że na ich drodze stoi mały pluton CSF. Rozbiegliśmy się. Później było gorzej. Jak się okaże w przyszłości, jeden z nas miał wybitne predyspozycje do walki z czołgami. Najmniejszy żółtek, niejaki Kanagero, w przyszłości miał brać udział w dwóch akcjach przeciwko czołgom i jednej walce powietrznej. Ale to dopiero za jakiś czas.

Jedną z atrakcji w naszej bazie, były spotkania z kolegami z oddziałów rozpoznania. Nikt nas nie uprzedził, że ci zawodowcy są psycholami. I w sumie dobrze, dzięki temu Schultz postawił się takim w kantynie, po czym wypiliśmy ich zdrowie. Zamiast nas zabić, życzyli nam miłej zabawy. A coniektórzy schodzili nam z drogi. Bo co zrobić, gdy spotykasz się z plutonem, który ma kolegów wśród świrów. Inaczej gości z Recon Squadów nie da się określić. Do ich osiągnięć należą wypadki na poligonach, zabawy z bronią (8 pluton miał przyapdek z jednym takim, co strzelał kiedyś do zwierzątek), wiele osób z RS służy zamiast siedzieć w pierdlu. Ale najgorsi są fanatycy, tacy, któzy wstąpili dla idei. Po pierwszych miesiącach piekła im odwala, i później wyżywają się w bazie. Wiedzą że nikt im nie zrobi nic złego. Najwyżej wyślą ich na kolejną samobójczą akcję. Po prostu zapowiadało się cudownie.

Mała kolonia, planeta klasy prawie Ziemia. Służba garnizonowa. Wtedy śmierć dopadła człowieka z naszego oddziału. I bynajmniej nie podczas walki. Służyło tam od jednego do dwóch plutonów wojsk kolonialnych. Nudy. Gdyby nie jedna rzecz. Cywile nie lubili wojskowych. A żołnierzy kanadyjskich w szczególności. Skończyło się atakiem na szeregowców Hansena i Malone'a. Hansen otrzymał kilka ciosów w głowę. Nie przeżył. Malone miał obrażenia głowy i klatki piersiowej. Lekarz powiedział, że nic mu nie będzie. Do końca naszego wyjazdy chodziliśmy czwórkami. Trwało to dwa miesiące. Malone starał się odnaleść napastników. Bodajże Akiyama i Kanagero dopadli jakiegoś człowieka. Zgarnęła ich ochrona. Później dostali pochwałę. Okazało się, że pobili kolesia, który kilka minut wcześniej okradł i pobił jakąś kobietę. Malone i Mushburn ponoć spotkali zabójcę Hansena. Nikt nie zginął, dlaczego? Odpowiedź na to pytanie nie była prosta. Przytoczę ją później, jeśli czas pozwoli. Ostatniego dnia, po trzech miesiącach pobytu na planecie, daliśmy sobie odrobinę luzu. W nocy wydostaliśmy się na miasto. Rankiem, Kanagero wstał spod swojego łóżka, w którym był list miłosny od Wielbiciela i wielki czarny sztuczny penis. Jak to nazwano, Przyjaciel Kanagero. Śmiechu było dużo. Nikt się nigdy nie przyznał do tego żartu. Wiele alkoholu musiało upłynąć, zanim zebrałem szczegółowe informacje. Powell wraz z Schultzem kupili owego “przyjaciela” i dali go Kanagero. Cóż, każdy wyraża sympatię tak jak umie.

Wtedy często zastanawialiśmy się, jak potoczą się nasze losy. Myliliśmy się. Kanagero wpieprzył się za sprawą swoich zachowań i kolegów z oddziału w historię nadającą się do nakręcenia serialu brazylijskiego, najgorsze że wciągnął w to Powell, naszą ślicznotkę. Goldman został kapralem, z którego wszyscy się śmiali, Malone'owi odpieprzyło totalnie - dzięki czemu śmierć poniosło dwóch żołnierzy 8 plutonu - w tym nasz snajper - kapral Schultz. Akiyama dał się zastrzelić, Woods dopomógł innym w drodze na inny świat, za co zginął w wypadku na poligonie. Ale jeszcze tego nie wiedzieliśmy. Byliśmy zgraną bandą. Oddziałem, który coś znaczył. Wystarczy przypomnieć wzmianki o nas w biuletynach 39 CBG.

Wracając do naszej historii. Gdy wracaliśmy ze służby garnizonowej, odłączył się od nas Schultz, trafił wtedy po raz pierwszy do szpitala. A tak naprawdę zaliczał misje bojowe w czasie, gdy my przechodziliśmy szkolenia. A było wesoło. Najpierw Goldman poszedł na kurs podoficerski. Mieliśmy w oddziale kaprala. Wszyscy się cieszyli. Przydzielili nam nowego oficera (Bunch), sierżant (Galen) też był całkiem dobry. Sielanka. Do momentu, gdy wysłano nas na idealnie symulowany zrzut bojowy.

2555

Lądowaliśmy na planecie, gdzie znajdowałą się bezzałogowa stacja kopalniana. Naszym zadaniem, jak się dowiedziałem dużo później, była aktualizacja oprogramowania w module obsłśugi kopalni. Jednak dowódcy powiedzieli nam, że to patrol, bo zdarzały się tu sabotaże. Ludzie z oddziału się podniecili na myśl o pierwszej akcji. Pilot popisowo wykonał swoją robotę, lądując jak podczas misji bojowej. I to nam uratowało życie. Wprawdzie sierżant i porcuznik zginęli. Pilot też zginął, chwilę po tym jak tuż nad ziemią otworzył luk z naszym APC'em. Wypadliśmy na zewnątrz. Kierowca nie przeżył upadku. Głupia historyjka sierżanta okazała się prawdą. Stanęliśmy pod dowództwem Goldmana na planecie bez atmosfery. Przed nami był bezzałogowy kompleks, w którym czaił się wróg. Samo lądowanie spowodowało śmierć 4 osób:

  • 2nd BUNCH Allan
  • srg GALEN Russ
  • pvt OSBORNE Angelo PILOT
  • pvt MARKS Dennis DRIVER

Podejście do bazy zaowocowało kilkoma rannymi. W samej zaś bazie, Goldman wspiął się na wyżyny inteligencji. I podczas oczyszczania pomieszczeń stwierdził: Ja się do tego nie nadaję… Po czym chwilę późńiej rozkazał reconowi wkroczyć do pomieszczenia gdzie na znajdował się przeciwnik. Biedny pvt. Hoskins stracił życie podczas przekraczania drzwi. Przeciwnikowi na szczęście bardziej zależało na ucieczce niż walce. Z naszych zginęło 5 osób a 3 były ranne. Po prostu piękne. Dobrze że ktoś później zasnął na warcie, bo znając nasze pomysły, ktoś by zginął zabity przez nasze siły specjalne, któe przyleciały nam na pomoc. Tym oto zaowocawały nam dwa lata szkolenia. A to dopiero był początek. Jakoś w tym okresie pojawił się nasz nowy sierżant. Riddick. Napiszę o nim parę słów niedługo. Na razie opiszę pierwszą prawdziwą walkę.

Wszystko było pięknie. W marcu do oddziału wrócił Shultz oraz Johnson. Mieliśmy nowych kaprali. Wtedy wszyscy się z nich śmiali - spędzili czas w lodówkach zamiast na polu bitwy. Dosyć szybko polecieliśmy na akcję. Na Dioxin. Nazwę już znaliśmy. Nikt z nas nie chciał tam lecieć. Z drugiej strony przepełniało nas poczucie wyższości, nieśmiertelności, chęci sprawdzenia się w walce i pokonania przeciwnika. Zemszczenia się na kimkolwiek za ostatnią akcję. Przygotowywalismy sprzęt do lądowania, gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy recon squad. Straceńców, którzy lecieli jako pierwsi. Wszystko było pięknie. Oni polecą, zrobią rozpoznanie, my wylądujemy spokojnie na rozpoznanym terenie. Niestety, 6 godzin po starcie 56 Recon Platoon USCMC dostaliśmy wiadomość, że oddział rozpoznania zaginął. Nie wiadomo co się stało. Mieliśmy lądować następni, na terenie który pochłonął już jeden pluton.

Wylądowaliśmy. Spokojnie poruszaliśmy się w stronę lasu. Cel: zabezpieczyć kolonię na trasie transportu. Misja prosta. Jednak parę rzeczy nas niepokoiło. Po pierwsze zdjęcia, które odebrały odbiorniki conestogi. W bezkształtnej masie dawało się rozróżnić jakieś kształty. Wiedzieliśmy, że tylko tyle wysłał 56 Pluton zanim jego nadajniki zamilkły. Mashburn z ołówkiem w ręku zakreślał prawdopodbne kontury tego co przedstawiały zdjęcia. Wyglądało to na 2 albo 3 czołgi. Ale zanim o tym się dowiedzieliśmy znaleźliśmy szczątki promu zrzutowego zwiadu, oraz ich martwego dowódcę. Kawałek dalej w lesie, natknęlismy się na małą osadę. Spaloną. Oprócz starć z ugrupowaniami przeciwnymi naszym działaniom, musieliśmy liczyć się ze spotkaniem uzbrojonej ludności tych terenów. A nikt nam nie powiedział, czy lokalna partyzantka nas lubi, czy też przeciwnie. Podeszliśmy do wzgórza, na którym mieściła się wioska/kolonia. W środku byli żołnierze. Riddick, który był naszym sierżantem wydał rozkaz zbadania terenu. Poszli Johnson i Roads. Niestety, źle zrozumieli rozkaz, a instynkt samozachowawczy był zbyt słaby. Snajper ukryty w miasteczku zaatakował. Roads stracił głowę. Nadchodził czas walki. W tym czasie w okolicy wylądowały kolejne siły Kanady i USA. W sumie około 100 ludzi szturmowało wioskę. Nie ma to jak bieg przez kilometr pola, za zasłoną dymną, gdy nieprzyjaciel strzela z róźnego rodzaju broni. O dziwo, udało nam się dobiec do samych budynków (może to dlatego, że Shultz zabił snajpera?). W wiosce - walka na całego, zdobywanie domu po domie. Niszczenie czołgów. Biedny Kanagero stracił część nogi, ale dobiegł do skurwiela i założył mu ładunki. Johnson oberwał po oczach. Walka trwała wieczność.

Po tym pięknym epizodzie, kiedy poznaliśmy co to walka, wróciliśmy do naszej ulubionej jednostki na Gruis. Jakoś wtedy Ostegard wyznał, że ma problemy rodzinne i chyba chciał przejść do recon składu. Chyba… Bo miał wypadek, w wyniku którego miał połamane kończyny. Musiał pożegnać się z karierą samobójcy. Prawdopodbnie to nasz sierżant osobiście załatwił tą sprawę. Ale niestety, pewności nie mam.

Niedługo później załapaliśmy się na patrol bojowy zakończony sprawdzeniem jednej z baz na “północy” Światów Centralnych. Weszliśmy do budynków. Wszędzie ślady po kulach. Zlokalizowaliśmy ludzi. Prawdopodbne miejsce pobytu: 3 poziom, magazyny i chłodnie. Poszliśmy tam. Nasz recon władował się wtedy na sentry. Które było wyłączone. Chyba. Bodajże, wtedy z nami szedł Woods. To on miał leżeć pod drzwiami, gdy Schultz naciśnie przycisk. Plan się udał. Woods powoli czołgał się w stronę automatu. Aż do momentu, kiedy Schultz upuścił giwerę. Lekki wstrząs, hałas, czy coś innego spowodowało obudzenie się automatu, który zniszczył broń Schultza. A może to był Kanagero? Nie pamiętam. Ciekawe było to, że planów na obejście sentry mieliśmy mnóstwo. nawet były takie by znieść je granatami. Sierżant zadecydowął inaczej. Wystawił na śmierć dwóch żołnierzy, któzy mieli te sentry wyłączyć. Wtedy po raz kolejny mielismy wrażenie, że jak nie wykonamy rozkazu to zginiemy. Zastrzeleni przez sierżanta. Automat na chwilę skończył strzelać. Akiyama, nie powstrzymywany przez nikogo, wyjrzał na korytarz. Jego głowa zmieniła się w czerwoną mgiełkę powoli opadającąna korytarz. To był jedyny zgon na tej misji. Woods, który był pod automatem gdy zaczął strzelać, bez problemu go wyłączył. W magazynach znaleźliśmy zwłoki kilkudziesięciu pracowników bazy, oraz kilku wygłodzonych i w szoku. Ktoś napadł na tą placówkę. Tak samo jak na kilka innych w ciągu następnych lat. Piractwo kosmiczne, sponsorowane przez wielkie organizacje zaczęło być modne.

We wrześniu wróciliśmy do bazy. Otrzymaliśmy urlopy, całe 2 miesiące, które nam kochane dowództwo skróciło do 2 tygodni. Taki urok bycia w wojsku.

Lecąc statkiem transportowym dostaliśmy ochrzan za palenie. W efekcie spędziliśmy trochę czasu w areszcie. Kanagero zaś wytatuował sobie napis: 8 się nie pierdoli. Obcięto mu premie na 15 miesięcy, nam na pół roku. Mieliśmy przesrane.

2556

Zaczął się niewinnie, poligonem. Później znowu patrol bojowy. Układy Centralne, ML43a. Mała kolonia górnicza. Dostaliśmy wezwanie o problemach ze statku transportowego Otto. Wkroczyliśmy. Szybka akcja i mieliśmy problemy. Na szczęście w pobliżu stacjonował patrol Space Wolves. Z ich pomocą wyszliśmy z tego. Ranni byli tylko: Malone, Goldman, Powell, Riddick.

W tej bazie Kanagero znalazł człowieka, który służył prawie 20 lat temu z naszym sierżantem w jednym oddziale. wyglądało na to, że nasz sierżant spędził z 20 lat w hibernatorze. Schultz nie leciał znami do ML43a, Woods, który miał jakieś szkolenia też nie. Dołączyli później. Woods w po drodze zukłądu, jak lecieliśmy na patrol bojowy, zaś Schultz… coż on dołączył do nas nietypowo. Po wyjściu z nadprestrzeni wokolicach układu CGI 4582, okazało się, że jest pełno śmieci, po amerykańskiej conestodze. Wśród pozostałości były kapsuły. W jednej znaleźliśmy właśnie Schultza. Spędzął miło czas na kolejnej misji, jako snajper, z 56 Recon Platoon USCMC. Problemy zaczęły się po znalezieniu wraku kolejnej conestogi i kapsuły sierżanta O'Hara ze Space Wolves. Nie mielismy dużo czasu na rozmowy, gdyż alarm ogłosozny przez sierżanta spowodował naszą ewakuację ze statku. Tak tarfiliśmy na planetę, na którą właśńie dokonały inwazji Chiny. Kolejne miesiące spędziliśmyna powierzchni planety, trochę walczyliśmy, ale głównie ukrywaliśmy się. Kanagero udało się przekazać wiadomość ze stacji orbitalnej do Światów Centralnych. Zaczęła się wojna o ten układ…

Brzmi prosto prawda? Wylądowaliśmy powalczyliśmy… Nie było to niestety tak banalne. Wróćmy do naszego statku. Obudziliśmy się w układzie CGI4582. Pierwsze co się rzuciło w oczy to ślady po innych statkach. Zgarnęliśmy kapsuły. Byli to, nasz snajper oraz Steele. Zapis wykazął, że na ich statku był ktoś, kto dokonał sabotażu. Zdarza się. Drugi statek, Sił SPecjalnych, został zniszczony przez krążowniki chińskie. Riddick pierwszy zorientował się, co się dzieje. Usłyszał odgłos przeładowywanych wyrzutni. Później zdradził, że korporacje wykorzystywały mały bug w oprogramownaiu Conestog. Kurde, brzmi banalnie, ale aż się wierzyćnie chciało, że stare krążowniki mogą być bezbronne. Wojsko o tym wiedziało i to zlewano. Dla celów szkoleniowych było ok. Dzięki wielkie. Gdyby nie Riddick byśmy zginęli. Ów bład powodował włączenie trybów bojowych krążownika, przełączanie na walkę z przeciwnikiem. Samo przełączanie było ok, na polu bitwy z przeciwnikiem, o którym wszystko wiadomo, w naszym przypadku powodowało chwilową bezbronność statku. Komputer warty tysiące kredytów głupiał. Po prostu pięknie. Uciekliśmy. Prawie wszyscy. Na statku zostali bowiem porucznik i Powell. Nasza księżniczka. Była piękna, inteligentna i wystarczająco twarda by przetrwać w ósmym. Odlecieliśmy. Nasz prom został zestrzelony, ale pilot zdążył nas wyrzucić, sam się katapultował.

Na plancie, jak to na planecie. Działania w nieznanym terenie. Riddick nie pozwolił na dyskusje. Zagroził że rozwali każdego kto się sprzeciwi. Nikt nie prostestował. Sierżant zaś zaprowadził nas w dzicz. Czuł się dobrze w dżungli, i tam sięchowaliśmy. Dosyć szybko nawiązaliśmy kontakt z wrogiem. O ile dobrze pamiętam dosżło do starcia z małym oatrolem, Schultz i Steele zniszczyli jakiegoś snajpera. Późńiej braliśmy udział w walce w małym obozie. Cel: przejąć APC przeciwnika, sprzęt łącznościowy. Walka była prosta, aczkolwiek mało nie pozabijaliśmy się nawzajem. Brak zgrania w czasie i łamanie rozkazów (Woods władował się do namiotu do którego zaczął strzelać Malone). Walka była zakończona, gdy pojawił się czołg, kolejny w życiu Kanagero. Ludzie spanikowali. Wszyscy. Po za sierżantem. Stał i kazał strzelać w wieżyczkę. W kamery i czujniki. Niestety. Zlaliśmy go. Panika. Pierwszy pocisk wybuchł tuż przy APCie, wstrząs spowodował obrażenia u Wingera. Po jakimś czasie wszyscy zaczęli strzelać. Zginęlibyśmy, gdyby nie Kanagero, który posłuchał sierżanta i pobiegł do tego czegoś z ładunkami. Kolejny czołg zaliczony. Brawo. Dalej było zabawniej. Kanagero w przebraniu oficera chińskiego wsiadł do myśliwca i poleciał na orbitę, gdzie według słów pijanego pilota była jakaś laska i pedałkowaty technik. Cel: nadać wołanie o pomoc.

Reszta w APCie zrobiła najazd na bazę łączności. Doszło tam do regularnej walki. APC zniszczony, walka wewnątrz pomieszczeń, smartgun osłaniający nasząpozycję. Nie udało się nadać wiadomości, ale zrobiliśmy operację Wingerowi. Automaty medyczne rulez. Ucieklismy stamtąd dosyć szybko. Niestety chinole wezwali pomoc. Nie byliśmy daleko (jechaliśmy jeepem, czy też dwoma), gdy zauważyliśmy lecące promy, czy też myśliwce. Chcielismy się schować. I prawie się udało. Niestety, pierdolnięty O'Hara wystrzelił rakietę. Nie dość że nie zrobił chińczykom krzywdy, to jeszcze zwrócił na nas ich uwagę. Zbombardowali nas. Poszliśmy w rozsypkę. Winger nie wytrzymał szaleńczej ucieczki. To go zabiło. O'Hara odłączył sięod nas. Pieprznięty sierściuch. Specopsy, mam ich gdzieś, debile dbający o swoje super hiper czarne operacje. Niech się wali i tyle. Mam nadzieję, że zginął. Przez niego stracilismy Wingera. Muszę się napić, zaczekajcie, za chwilę ciąg dalszy opowieści.

Po kilku dniach natrafiliśmy na Kanagero. Jego historia w skrócie (jak znajdzie czas to sam coś dopisze do tej opowieści): Doleciał na stację. Wysiadł z myśliwca (doleciał na autopilocie). Wszedł do środka. Zabił technika. Znalazł śpiącą kobietę. Ją też zabił. Nadał informacje o wydarzeniach w układzie. Zabrał jedzenie z magazynu. Wsiadł do myśliwca. W atmosferze natknął się na myśliwiec wroga. Katapultował się. I szedł przez step ciągnąc za sobą worek z jedzeniem.

Podczas marszu, przekraczalismy drogę. Którą przejeżdżały (z daleka widzieliśmy), co jakiś czas, samochody z żóltkami. Niedaleko nas zatrzymał się pojazd z białymi. Kolesie w mundurach, wojsko albo najemnicy współpracujący z żółtkami. Było ich kilku, ale starcie nie było wskazane. Riddick jak zwykle nas uprzedził, że jak ktoś zdradzi naszą pozycję to zabije. Więc siedzieliśmy cicho. Niestety, to właśnie Riddick przerwał ciszę, strzelając do kolesia, który odlewał się przy APC'ie. Okazało się, że wypatrzył w środku pojazdu pobitą Powell… […]

Potem długi okres ukrywania się. Aż do momentu gdy natrafiliśmy (wydaje mi się teraz, że Riddick nie kierował się w tamtą stronę przypadkiem. Liczył że coś znajdzie), na ukryte laboratorium, gdzie produkowano narkotyki. Sprzedawane później do Światów Centralnych. Z ttego co się dowiedzieliśmy, większość takich placówek zniszczyli kolesie z USCMC Force Recon. Te które przetrwały operacje wojskowe, przeszły w stan uśpienia. Kolesie zabili częściowo “mrówki” - kobiety, które wykonywały niewolniczą pracę…. Kanagero i Riddick wktoczyli do środka, zdjęli załogę. Zajeliśmy bazę. Wydawało nam się, że jesteśmy bezpieczni.

csf/8_pluton.txt · Last modified: 2006/06/18 07:44 (external edit)