Fly's way to fly.
by 2 Lt. Roger Flyers - aka “Fly” 1)
“The really good pilots use their superior judgement, to keep them out of the situations, where they might be required to use their superior skills” 2)
Ok. Tytułem wstępu - ten artykuł NIE jest przeznaczony dla doświadczonych pilotów UD4 Cheyenne - doświadczeni piloci w większości przypadków doskonale znają i z powodzeniem w praktyce stosują tę garść rad, jaką odważyłem się tu zamieścić (dzięki za słowa otuchy Cowboy). Nie jest też manualem ani instrukcją obsługi Dropshipa. To zaledwie kilka słów, podających z punktu widzenia kilkuletniej praktyki sposoby na uczynienie losu pilota Dropa pewniejszym i łatwiejszym. Nie bez znaczenia jest również zaznaczony w tytule zamiar pomocy przyszłym pilotom w zostaniu najbardziej lubianymi żołnierzami w ich bazach.
Przyszły pilocie Cheyenne'a, lub też dopiero co mianowany pilocie, mam dla ciebie nowinę - wiem że nie jesteś zadowolony z tego, co ci się trafiło. Być może poszedłeś do wojska chcąc zostać członkiem strike-teamu i w bluzgach broni maszynowej i odgłosach wybuchających granatów zabijać złych facetów. Być na pierwszej linii, być twardzielem. A może zgłosiłeś się do floty, żeby zostać pilotem myśliwca - elitą elit, i w stopniu oficera zabierać w barach dziewczyny gościom ze strike-teamów. Ale biurowi z floty z kwaśnymi uśmieszkami pokręcili głowami nad twoim kwestionariuszem z wynikami testów i odłożyli na półkę “Za kiepski, Armia, Niech Lata Transportowcem”. Twój pech, prawda ?
Nieprawda. Pierwsza rzecz, jaką musisz zrozumieć, w jaką musisz uwierzyć, zanim zostaniesz naprawdę dobrym pilotem Cheyenne'a, to prosta prawda, że jesteś na szczycie, jesteś niezbędny, jesteś ważny, i dla Armii, i dla twardzieli, których wozisz. Jesteś Aniołem Stróżem, dobrym Duchem, Kawalerią przybywająca z odsieczą - jesteś dla nich wszystkim. Powiedzmy to sobie szczerze - jesteś Ratowaczem Dup. Najtwardszy oddział spotyka kiedyś na swojej drodze sytuację, która go przerasta. Sytuację, która wymaga natychmiastowego wywiezienia resztek jego dupy cało z gówna. I wtedy najtwardsi z twardych spoglądają w górę, modląc się. Ale spoglądając w górę nie wyglądają Wszechmogącego, wyglądają ciebie - ratunku w postaci brzydkiego, kanciastego Dropshipa, który ich zabierze w bezpieczne miejsce. Ty masz im ten ratunek dostarczyć. Ty masz zabrać ich z piekła, wywieść bezpiecznie, i po drodze z uśmiechem oświadczyć “Rejs w normie, wolno palić, czy ktoś z państwa życzy sobie kawę ?”. Od tego właśnie jesteś, i uwierz mi - nie jest to rzecz mała. Zdarzyło mi się być członkiem strike-teamu, nie najgorszego zresztą. Kiedy zrezygnowałem, żeby poświęcić się wyłącznie pilotowaniu, nikt ze starych kumpli nie powiedział mi złego słowa. Nikt z weteranów, którym zdarzyło się wyjść żywo z BFE (Battle Field Evacuation), nie powiedział nigdy przy mnie drwiącego słowa na temat pilotów transportowców. Służ dobrze swoim kompanom z plutonu, a będą cię nosić na rękach.
Tak, dokładnie tak. Jesteś służącym tych chłopców, którzy zjeżdżają windą do piekła, żeby robić ludziom otwory w ciałach. Masz ich zawieźć, wspomagać i przywieźć, to wszystko. NIE masz robić z siebie bohatera i sam próbować swoim Dropem rozstrzygać wyniku starcia - rozwalą cię z ziemi, a potem twoi chłopcy nie wydostaną się bez ciebie stamtąd. To oni są od tego, nie ty. Ty masz im pomagać, nie bawić się w Johna Wayne'a. Twoja część to bezpiecznie ich przywieźć i bezpiecznie zabrać do domu. Bezpiecznie. Poza tym winien im jesteś szacunek. To, że oni mają tylko armourki a ty dwudziesto paro tonowego potwora, nie znaczy, że oni są gorsi od ciebie. Nie są. Nie zdobędziesz niczyjego szacunku, nawet innych pilotów, zwłaszcza innych, starszych pilotów, rzucając swoimi pasażerami jak bydłem po ich APC'ie, żeby pokazać jaki to nie jesteś wyga w manewrowaniu. Nie jesteśmy w USCMC - transportujemy naszych żołnierzy, a nie katujemy ich. Woź ich łagodnie, nie popisuj się dzikimi manewrami, kiedy nikomu to nie jest potrzebne, a na pewno szybciej zdobędziesz szacunek swoich chłopców. Pamiętaj, podczas gdy ty siedzisz sobie wygodnie w trójstopniowo amortyzowanym fotelu, oni tłuką się niemiłosiernie o własny sprzęt i niewygodne siedzenia APC'a. Nie jest sztuką wytłuc ich o to wszystko jak najbardziej, sztuką jest prowadzić narowistą, 20-tonową krowę Cheyenne tak, żeby “pasażerowie” nie odczuli żadnego wstrząsu poza krzykiem ich sierżanta. Ale to nie każdy potrafi, nauczysz się z czasem. Ważne, żeby próbować, docenią to od razu. Starzy - zauważą, że próbujesz nie utrudniać im życia i się uczysz. Młodzi - wytrzęsieni wcześniej do cna podczas zwyczajowej tortury obozu szkoleniowego, będą wdzięczni za każdą minutę spokojnego lotu. Fala darmowych drinków przybliży się zauważalnie.
Ano, po prostu nie jesteś. Latasz, służysz, istniejesz po to, aby zapewnić chłopcom bezpieczny transport, a kiedy sprawy się posypią, bezpieczną ewakuację. To wszystko. Nie jesteś, powtarzam NIE jesteś pilotem myśliwca. I tak ma być. Pisałem już w poprzednim rozdziale, że nie możesz próbować rozstrzygnąć walki za pomocą swojego Cheyenne'a. Możesz natomiast i powinieneś używać tego, co mechanicy podczepili ci do pylonów, podczas lądowania i wysadzania chłopców, tudzież podczas zabierania ich. I w zasadzie nigdy więcej. Oczywiście prędzej czy później być może napotkasz sytuację, która będzie wymagała czego innego. Ale lepiej, żeby tak nie było, bo wtedy pomóc ci będzie mógł tylko instynkt i szczęście. Z walki kołowej z myśliwcami nawet najbardziej doświadczeni piloci wychodzą z życiem tylko wtedy, gdy mają akurat szczęście. Tymczasem musi ci wystarczyć jedno - nigdy nie zadawaj się z myśliwcami, jeśli nie musisz - nigdy. Polegaj na zakłócaniu i swoich rakietach A-A
Twoja maszyna to świetny kawałek latającego żelastwa, trzeba ją tylko umieć o tym przekonać. Masz na pokładzie kupę technologicznych cudek, które są tam po to właśnie, żeby ułatwić ci życie. Trzeba tylko mieć ich używać. Po pierwsze - pilot który wie co się dzieje dookoła to pilot który ma Właśnie Tą Sekundę przewagi nad swoim wrogiem. Na pokładzie Cheyenne masz niezły bajer do tego służący, wiesz o czym mówię. Radar A-S - najbardziej uniwersalny i wielofunkcyjny wykrywacz jaki zamieszczono na maszynie klasy dwuzałogowego transportowca. To naprawdę doskonały sprzęt. Używając go pamiętaj o tym, że w jego funkcjach łatwo się zgubić. Normalnie używaj trybu RGH lub RSWI (ja preferuję RSWI, choć trochę trudniejszy do odczytywania, jest szybszy. Tylko kiedy wiesz z czym masz do czynienia - przełączaj się na wyszukiwanie szybkich lub wolnych celów. Kiedy namierzysz nadlatujące myśliwce - używaj RSWH, ale - co najmniej co kilkanaście sekund przełączaj na chwilę na RSWM, a chwilę potem na VCTR. Podchodzące do ciebie myśliwce wiedzą jakie masz systemy namierzania i całkiem często potrafią się podzielić, część skrzydła umieszczając za twoim ogonem, gdzie siedzi poruszając się z prędkością podobną do twojej licząc, że cały czas używasz RSWH, w obawie przed rakietami. VS włączaj w przypadku potwierdzonego ataku rakietowego. TEWS i AN/ALR ostrzegą cię dostatecznie wcześnie.
Ci paskudni myśliwcy czasem też używają paskudnych krótko zasięgowych Friend or Foe. Wystrzeliwują je ogólnie w kierunku twojej krowy, a kiedy rakieta jest już blisko - bardzo blisko, włącza się w niej system FF i uzbraja ładunek. Jeżeli jednocześnie zapalą ci się kontroli zbliżenia poniżej 1000m i sygnał o omieceniu wiązką, nie trać czasu na dostosowanie trybu radaru - pal po zakłócaczach i rób unik. I módl się żeby twój MDS też zrobił swoje. Z radarem AG sprawa jest trochę inna, znasz na pewno standardowe procedury używania go - są dobre. GMT/IGMT to twój dobry standard. RBM służy ci do podchodzenia do strefy zrzutu lub przelotu przez linię naziemnych umocnień. Ostrożnie z HRM - jest piekelnie dokładny ale też piekielnie ułatwia pociskowi G-A namierzenie się na ciebie. Jeśli czujesz się pewnie i wiesz że dasz radę prowadzić Cheyenne na RBM i własnym wzroku - rób to.
Po drugie - masz od groma środków zniszczenia przy sobie. W zależności od wersji masz kila rodzajów pocisków w różnych ilościach. Załóżmy że masz wersję standardową. TWÓJ GATLING RZĄDZI. Za jego pomocą możesz przecinać lekkie transportery opancerzone na pół, a piechotę wbijać w błoto …..przez pewien czas. Jeżeli w nocy użyjesz go asynchronicznie z reflektorem, choć wtedy dużo trudniej się celuje, spowodujesz na kilka sekund zamieszanie w szykach wroga, a tego właśnie twoim chłopcom potrzeba żeby wysiąść, a potem dobrać im się do tyłków. Tylko nie przesadź, pamiętasz poprzedni rozdział ? Twoje TSAMy mogą uspokoić najbardziej zajadłe wyrzutnie. Gorzej z Hellhoundami, cóż szczerze ? najlepiej nadają się do krycia twojego rozładunku. Zniżasz się do wypuszczenia APCa i jakieś 15-20 m nad ziemią zaczynasz wystrzeliwać Hellhoundy bez namierzania w kierunku wrogich pozycji, skręcając bardzo delikatnie przy tym dziób. Bardzo delikatnie. Wywalasz 8 sztuk, zanim wrogowie odważą się podnieść głowy z piachu, nawet jeżeli ich nie trafisz, twoi chłopcy przy odrobinie szczęścia będą już wyładowani i przygotowani do otwarcia ognia. Headlocki też należy wystrzeliwać ósemkami - z pojedynczą czy podwójną salwą wrogi myśliwiec poradzi sobie bez czkawki, ale wymanewrowanie ośmiu - to już zuuupełnie inna sprawa, a ty nie masz ich w końcu mało. Po trzecie - to jak wysadzasz i zabierasz chłopców. Ćwicz wysadzanie, ćwicz je razem z kierowcą APCa, ćwicz długo i cierpliwie. To jak będziecie się obaj rozumieli zdecyduje o ułamkach sekund które potem zaoszczędzicie przy wysadzaniu, a przy wysadzaniu najłatwiej o trafienie. Teraz uważaj i nie stosuj tego co napisze zbyt pochopnie - nie chcę mieć cię na sumieniu. Jeśli dojdziecie obaj do wprawy, która pozwoli wam rozumieć i zgrywać w czasie swoje posunięcia prawie na poziomie instynktu zobaczysz ciekawą rzecz - nie trzeba całkowicie sadzać i zatrzymywać Dropa, żeby wysadzić APCa po rampie, a to skraca czas kiedy oba są najbardziej podatne na atak o około 70 %. Tylko ĆWICZCIE TO DŁUGO ! jeśli chcecie to obaj przeżyć, bo kapotaż to nic miłego. Aha, i kiedy zdecydujecie się to zrobić pierwszy raz z “pasażerami” lepiej ich o tym nie uprzedzajcie. Kiedy zabierasz chłopców - ustawiaj Dropa tak, żeby kadłubem możliwie jak najbardziej osłaniać ich przed ogniem, nawet jeżeli to odrobinę przedłuży podejście. Może to brzmi trywialnie, ale więcej niż jeden pilot w pośpiechu pola bitwy zapomniał już o tym i potem musiał słuchać w słuchawkach konania swojego kolegi, którego trafili już na rampie albo tuż przed nią.
No właśnie, co. Ano, wiesz już jak wierzyć w siebie i być skutecznym i niekłopotliwym dla swoich chłopców. Zauważyłeś jak cały czas pisze o nich “twoi chłopcy” ? Nie przypadkiem. To są twoi chłopcy. Masz w oddziale specyficzną funkcję. Z jednej strony nigdy nie będziesz jednym z nich - to oni schodzą na piechotę do piekła. Z drugiej strony możesz być ich ulubieńcem, maskotką, szczęśliwym talizmanem. Jako szeregowy możesz być ich młodszym oddziałowym braciszkiem - to nic, że czasem będą traktować cię pobłażliwie i podśmiewać się, nie ma w tym złośliwości uwierz mi, a na pewno nie będzie jej po pierwszym BFE. Nawet kiedy awansujesz, pozostajesz dla nich ich pilotem - nawet jako sierżant nie musisz się drzeć na nich i traktować ich jak gówno, co musi czasem robić polowy sierżant. Ty jesteś ich pilotem, powinieneś też być ich kumplem. Ogólnie - bycie wesołkiem z charakteru ułatwia tę pracę. Ale nie jest konieczne. Wystarczy tylko nie być nadętym. A resztę zapewni latanie tak, jak już wiesz że powinieneś latać, wtedy zobaczysz pewnego dnia, że masz w oddziale zupełnie specyficzny status. Ujmę to na przykładzie: Do kantyny wchodzi pilot, lubiany w swoim oddziale pilot. Część jego squadu już tam siedzi. Miejsce dla niego znajduje się od razu, bez słowa. Załóżmy, że pilot ma kłopot z żołnierzem z innego squadu. Kumple tamtego żołnierza będą go prawie na pewno odwodzić od pomysłu bijatyki z pilotem. Dlaczego ? Normalny żołnierz zaczepiony przez kogoś, zazwyczaj może liczyć na pomoc swojego squadu, o ile walka zapowiada się na nierówną, lub squad przeciwnika włączy się do kłótni. Za pilotem jego squad stanie zawsze. O ile pilot nie jest nadętym bucem, rzecz jasna.
Po twoim pierwszym BFE, kiedy wyciągniesz poszarpany squad ze stratami z gówna, może się zdarzyć, że jego sierżant lub najstarszy weteran, każą ci oddać skrzydełka pilota z munduru, z groźną miną. Nie powiedzą dlaczego. Nie bój się, że coś strasznie spieprzyłeś, wręcz przeciwnie. Mają taką tradycję, o której nie mówią młodym pilotom, ale ja nie jestem w końcu członkiem strike-teamu. Oddadzą ci twoje skrzydełka na drugi dzień, z jednym z dolnych piór spiłowanych do gładkiego metalu. Właśnie pierwszy raz wywiozłeś ich z piekła. Każdy następny to będzie jedno pióro mniej. Ta tradycja jest nieformalna i nieregulaminowa, ale jest mocna i żywa od bardzo dawna. Jest też całkiem miła, nie sądzisz ? Jeśli kiedykolwiek uda ci się przypiąć do munduru skrzydła z gładkim metalem zamiast trzeciego, dolnego rzędu piór, nie będzie rzeczy, o które nie mógłbyś poprosić każdego, kto dostatecznie wiele razy zawdzięczał życie jakiemuś pilotowi. Wiesz już do czego możesz dążyć.
Powodzenia.